Przeczytałem Rodmana

To nie jest książka o koszykówce. Chociaż Dennis Rodman był koszykarzem ponadprzeciętnym. Może wybitnym. Na pewno jedynym w swoim rodzaju. "Powinienem być już martwy" to opowieść człowieka, który nie radzi sobie ze sławą, alkoholem, kobietami, życiem. Choć z drugiej strony sława, hektolitry alkoholu, setki kobiet trzymają go przy życiu. To książka tylko dla dorosłych. [+18]

Dennis Rodman ma na koncie 5 tytułów mistrza NBA. 7 razy wygrał klasyfikację najlepiej zbierających w najlepszej koszykarskiej lidze świata. 2 razy został uznany najlepiej broniącym zawodnikiem w NBA. Ale te wszystkie sukcesy na parkiecie to tylko część Dennisa Rodmana. Człowieka kolorowego (dosłownie), człowieka który swoje życie zamienił w jedną, niekończącą się imprezę sylwestrową, człowieka który czasem jednak budzi się w Nowy Rok i ma wielkiego kaca.

Może wycieczka do Vegas? Wynajmujemy prywatny odrzutowiec. Może nowy samochód? Super, w takim razie Bentley. Twoja dziewczyna chce nową kieckę? Biżuterię? Nowe cycki? Nie ma, kurwa, sprawy. Ja za to wszystko zapłacę. I jeszcze za kilka innych rzeczy.
Żyłem zgodnie z dewizą „za dużo to wciąż za mało”.
Tymczasem stawałem się coraz bardziej sławny. Kurwa, nawet Barbara Walters, Barbara-pierdolona-Walters, błagała mnie o wywiad. Jak to się stało, że ten chudy były woźny znikąd stał się nagle najgorętszym towarem na mieście? Wszystko zaczęło się na parkingu w Detroit.


Warto przed przeczytaniem tej książki sięgnąć po autobiografię Rodmana z 1996 roku. „Bad As I Wanna Be” wyszła w Polsce pod tytułem „Zły do szpiku kości”. Tam jest więcej o tym dlaczego na parkingu w Detroit Rodman siedział ze strzelbą w rękach i jak narodził się „nowy Dennis Rodman”. Jest też więcej o jego romansie z Madonną. No i więcej o koszykówce. Bo w „Powinienem być już martwy” o koszykówce jest raptem z 2 strony. Dopiero na samym końcu czytamy o tym jak „Robak” walczył o zbiórki. A zebrać piłkę – kilkanaście razy w meczu - przy wzroście 201 cm (to niewiele jak na NBA) walcząc o nią na przykład z wyższym, silniejszym i potężniejszym Shaq’iem O’Nealem to jest sztuka. Kilka zdań "Robak" poświęcił też ludziom których lubi i ceni (Chuck Daily, Phil Jackson, Michael Jordan) i których nie ceni i nie lubi (głównie David Stern)

Chicago, rok 1998, mój trzeci sezon z Bulls. Byłem na fali. Byłem drugim najpopularniejszym koszykarzem w NBA, zaraz za gościem, który nazywał się Michael Jordan. Dostawałem dziesiątki telefonów dziennie – od instytucji charytatywnych, od agencji reklamowych, od producentów – każdy chciał kawałek mnie. Miałem agenta, ochroniarzy, miałem też swoich przydupasów. Miałem ferrari, garaż pełen motocykli a nawet autokar, jak gwiazdy rocka, żeby móc wieczorami jeździć razem z kumplami od klubu do klubu. Nawet nie wiem, ile wtedy zarabiałem – miliony. Ale wydawałem wszystko – natychmiast.

Dennis Rodman może nie jest przykładem człowieka, który mądrze wydaje pieniądze. Ale jest gościem który zmienił sporo w marketingu i PR. Stworzył coś co dziś nazywamy „budowaniem wizerunku sportowca”. Wizerunek Rodmana wykracza daleko poza koszykarski parkiet i wciąż (ponad dekadę po zakończeniu kariery sportowej) przynosi mu przyzwoite dochody.

Moje fryzury i tatuaże wkurzały wierchuszkę NBA ale stanowiły też pierwszy krok do przeniesienia Dennisa Rodmana ze świata profesjonalnej koszykówki do masowej świadomości Amerykanów. Nie żeby mi na tym zależało. Nie szukałem sławy. Chciałem tylko być „Dennisem”.
***
Wszyscy się wtedy jarali tymi fryzurami i tatuażami. Dzięki wyznaczającemu nowe trendy Dennisowi Rodmanowi dziś nikt już nie zwraca na to uwagi. W wywiadzie dla „New York Timesa” powiedziałem: „Dziś nawet nudni biali kolesie mają tatuaże”. Nie wspominam o tych śliczniutkich młodych laskach z dobrych domów, które tatuują kwiatki na swoich śliczniutkich tyłeczkach.


Prawda, tylko mimo wszystko łatwiej budować swój wizerunek pozaboiskowy będąc koszykarzem. Rodman, którego poznajemy w „Powinienem…” koszykarzem już nie jest. I coraz częściej o tym, że Dennis jest „Dennisem” i że w ogóle jest fajny mają przekonywać jego erotyczne podboje. To najsłabsza (i najdłuższa:( część tej autobiografii.

Którejś nocy byłem z jakąś młodą panną w sypialni mojego prywatnego rockandrollowego autokaru. George był na zewnątrz i patrzył na autobus, który kołysał się niczym – jak to mówił – statek na morzu. Nagle kołysanie ustało, zdecydowanie za wcześnie, biorąc pod uwagę wcześniejsze obserwacje George’a, więc wpadł do środka, żeby sprawdzić, co się stało. Panienka była w łazience, kompletnie naga. „Hej, jestem goła!”, krzyknęła. „Zamknij się, kurwa!”, odpowiedział George, sprawdzając, co się ze mną dzieje. Siedziałem na łóżku, ze zwieszoną głową i sterczącym w pełnym wzwodzie fiutem podpierającym brodę (tak przynajmniej twierdzi George). Potrząsnął mną i zobaczył, że oddycham.

Kolejnych dziewczyn Rodman odpuścić sobie nie mógł. Więc trudno się dziwić, że rozpadały się jego związki. Z Madonną (która podobno kazała mu pokonywać „natychmiast” kilka tysięcy kilometrów – bo miała właśnie owulację), potem z Carmen Electrą (która podobno chciała mu wsadzić makaron penne w …) a w końcu z jego ostatnią, byłą już żoną Michelle.

„Powinienem…” kończy się czymś co możemy chyba nazwać happy endem. Rodman do NBA co prawda nie wrócił, ale trochę się ogarnął, przestał (aż tyle) pić, dogadał się z żoną. Jest to jednak książka z 2005 roku. Dziś wiemy już że od tego czasu kilka rzeczy się wydarzyło. Niestety dla Rodmana – niezbyt dobrych. Zresztą w polskim wydaniu - mamy na końcu skrót ostatnich lat byłego gwiazdora NBA. Rodman niedawno obchodził 52 – gie urodziny. Wciąż ma problemy z alkoholem, żona chce od niego alimentów na które go nie stać, a on sam wciąż próbuje wykorzystywać swoje nazwisko, żeby jeszcze trochę na nim zarobić (stąd wycieczka do Korei Północnej i do Watykanu czy wcześniej występy w Wrestlingu i mecze w Finlandii i Meksyku)
Jest w tej książce też kilka mądrych zdań. Między innymi o tym, że Rodman stał się obrońcą praw homoseksualistów, o mediach sportowych i o tym jak działa zawodowy sport w USA. Generalnie trzeźwy Dennis Rodman to całkiem fajny koleś, pijany Rodman to błazen.

Tak to już jest, kiedy przeżywasz każdy dzień jak Sylwester – mnóstwo zabawy, mnóstwo fajnych anegdotek. Żyłem tak przez prawie dziesięć lat. Ale po jakimś czasie – po dłuższym czasie – zaczęło do mnie docierać, że po Sylwestrze nadchodzi pierwszy dzień Nowego Roku.
Dzień, który przesypiałem.


Mam wrażenie, że do Rodmana jeszcze nie dotarło że życie to nie tylko zabawa sylwestrowa. Ale cóż, taki już jest Dennis Rodman. Wolałem go jako świetnego koszykarza, twardego obrońcę i specjalistę od zbiórek z kolorowymi włosami, pomalowanymi paznokciami i tymi wszystkimi tatuażami na ciele. Dennis Rodman – emerytowany playboy, celebryta z coraz większymi problemami finansowymi mniej mnie interesuje. Nie zmienia to faktu, że „Powinienem…” jest fajnie przetłumaczone (Michał Rutkowski) i mimo wszystko warto tę książkę przeczytać. Szczególnie gdy pamięta się co Dennis Rodman wyprawiał na parkiecie.



Dennis Rodman, Jack Isenhour „Powinienem być już martwy”
Wydawnictwo Sine Qua Non
Tłumaczenie: Michał Rutkowski
Premiera w Polsce: 17.04.2013.

cytaty pochodzą z "Powinienem być już martwy"

Komentarze

Popularne posty