Say my (nick)name...

NBA jest „BIG” i czasem ma naprawdę wielkie pomysły. W styczniu koszykarze Miami Heat i Brooklyn Nets wybiegli na parkiet w strojach na których zamiast nazwisk widniały… przezwiska. Proste i genialne! Koszykarze i kibice mają zabawę, dziennikarze mają o czym pisać, a NBA liczy kasę ze sprzedaży koszulek.    

Gwiazda Hollywood
Styczniowy wieczór „wygrał” Ray Allen. Najlepszy strzelec za 3 w historii NBA na plecach umieścił „Jesus Shuttlesworth" czyli nazwisko postaci granej przez niego w kultowym filmie "He Got Game".
Zresztą pomysłowość graczy NBA i kibiców nie zna granic. A zatem Chris Andersen to "Birdman", Trevor Ariza to „Cobra”, a Chauncey Billups to „Mr. Big Shoot”. Bardzo dbający o swoją garderobę Russell Westbrook zwany jest “Fashion Icon”, Ben Wallace był „Big Benem”, a Nicka Van Exel’a nazywano “Nick the Quick”. Można tak w nieskończoność. Oryginalnych ksywek nie brakuje;)

Black Mamba pije vino…
Kilka miesięcy przed wprowadzeniem koszulek z pseudonimami głośno zrobiło się o Kobe’m Bryant’cie. Gwiazdor Lakers nazwał się „vino”. Konkretnie to nazwał go tak jego kolega (złośliwcy twierdzą, że raczej specjalista od reklamy) Przydomek przyjął się ale tylko na chwilę. Bo przecież wszyscy wiedzą, że Kobe to „Black Mamba”. Na parkiecie atakuje rywala i zabija w ułamku sekundy. No ale ponieważ Kobe trochę nam się starzeje to pewnego dnia stwierdził, że jest jak „vino”. To oznacza oczywiście „wino”, tyle że pisane po włosku. Bo przecież Kobe wychował się we Włoszech. Czy wino jest wytrawne i czy Kobe zmieni jeszcze kiedyś ksywkę na „Szampan” dopiero się przekonamy. Ostatnio pan Kobe „Vino” Bryant częściej „leżakuje” z powodu kontuzji. Zresztą mi na przykład, najbardziej spodobało się określenie które przypomniał w swojej książce „11 pierścieni” Phil Jackson. „Kobe Diem” nawiązuje do „Carpe Diem”. Pasuje jak nigdy wcześniej. Cieszmy się Kobe’m – bo już niebawem będzie musiał zakończyć karierę. No i pamiętajmy, że w NBA była też „Biała Mamba”. To Brian Scalabrine. Oczywiście w tym przypadku więcej było żartów, ale pamiętajmy że w 2008 roku „White Mamba” ograł w finale „Black Mambę”. No dobra, trochę to naciągane;) Ale fakt, że Celtics (z Scalabrine w składzie) pokonali Lakers.  

…i inne przydomki
Kobe nie jest pierwszym, który chciał zmienić swój pseudonim. Niektórzy jednak przesadzają. Dwyane Wade miał fajną ksywkę „Flash” którą postanowił zamienić na… WoW („Way of Wade”). Ostatnio chyba jednak wydoroślał. Może dlatego, że się ożenił, a może dlatego że do jego wizerunku świetnie ubranego dżentelmena bardziej pasuje po prostu jego nazwisko. Dlatego dziś Dwyane Wade to D-Wade albo Wade. Prosto i elegancko.
Mistrzem zmian i nadawania sobie coraz to nowych pseudonimów był za to Shaquille O’Neal. Najpierw było hasło „Shaq Attack”, a przez kolejne lata: „Diesel”, „Big Aristotle” (Wielki Arystoteles:) „Big Cactus”, „Shaq-fu”, ale też „Osama bin Shaq” (co w 2002 roku mało kogo w USA rozbawiło) Niektóre zmiany się nie przyjmują. Wilt Chamberlain chciał być „Big Dipper” a i tak wszyscy zapamiętali go jako „The Stilt” (czyli Szczudło). On tego przezwiska nie znosił. Inny legendarny gracz Lakers - Kareem Abdul Jabbar ksywkę otrzymał od kolegów z drużyny. „Cap” (od Captain”) było docenieniem jego cech przywódczych.

Imiona, nazwiska
Wiecie jak jest z przezwiskami, jakoś tak same powstają. Wymyślają je koledzy z drużyny, kibice, dziennikarze. Chociaż w ostatnich latach coraz częściej myślą nad nimi specjaliści od reklamy, marketingu i PR-u. Tak czy inaczej najłatwiej wykorzystać imię i nazwisko. Stąd Carmelo Anthony to „Melo”, Alonzo Mourning to “Zo”, Chris Paul to “CP3”, Tracy McGrady to “T-Mac”, Deron Williams to D-Will, Joe Johnson to "JJ" a Derrick Rose to “D-Rose”. No i wspomniany D-Wade.

Zamiast imion
Jak ma na imię „Magic” Johnson?
No właśnie. Earvin. Ale kiedy jeden z komentatorów patrząc na to jak gra gwiazdor Lakers określił go mianem „Magic” szybko podchwycili to kibice. I tak zostało. Kibice na całym świecie wiedzą kim jest „Magic”. To jak znak zastrzeżony. „Magic” Johnson. Żaden specjalista od reklamy nie wymyśliłby tego lepiej! 
A wiedzieliście, że Spud Webb miał na imię Anthony? Ale podobno jak był mały to jego głowa przypominała satelitę Sputnik więc rodzice mówili na niego „Sputnikhead” (biedne dziecko:) z czego został „Spud”.
Pamiętacie takiego gracza jak Mookie Blaylock? A pamiętacie że na imię miał Daron? Anfernee Hardaway znany był natomiast jako „Penny” a najniższy koszykarz w historii NBA Tyrone Bogues to przecież „Mugsy” Bogues. 
Oddzielna kategoria to zawodnicy którzy zmienili imię albo nazwisko albo i jedno i drugie. Czasem z powodów religijnych (np.: Chris Wayne Jackson =>Mahmoud Abdul-Rauf) czasem z zupełnie innych. I wcale Metta World Peace (czyli kiedyś Ron Artest, a niedługo być może The Pandas Friend) nie był pierwszy. Grający w latach 80-tych w NBA Lloyd Bernard Free zmienił imię na World i powstało z tego „World B. Free”. 

Tytuły
Do nazwiska, jakie by ono nie było, warto dodać sobie jakiś tytuł. Samozwańczy „King James” (czyli Król LeBron James) jest już miłościwie nam panującym władcą bo na boisku udowodnił i cały czas udowadnia, że na koronę zasługuje. Ale w NBA byli też „The Captain” (Kareem Abdul Jabaar), „The Admiral” (David Robinson, zresztą żołnierz US Army), „The Rifleman” (Chuck Person) i oczywiście „Sir” Charles Barkley (który pseudonimów miał znacznie więcej, w tym i mniej dumne: „The Round Mound of Rebound”) 
W najlepszej lidze świata nie zabrakło też „doktora”. Precyzyjna, dokładna (jak ruchy operującego lekarza) gra Juliusa Ervinga sprawiła, że w zawodowym sporcie przyjął się jego tytuł jeszcze ze szkoły średniej: „Dr. J”. 

Legend, Answer i Robak…
Właściwie każdy koszykarz ma jakiś przydomek.
„Larry Legend” (Larry Bird), “The Truth” (Paul Pierce), “The Answer” (Allen Iverson), “The Worm” (Dennis Rodman), “The Chief” (Robert Parish), “Agent Zero” (Gilbert Arenas), “The Houdini of the Hardwood” (Bob Cousy) to tylko kilka z tych najsłynniejszych. Każdy ma jakąś historię. Na przykład Jerry West jest nazywany „The Logo” bo jego sylwetka znajduje się w logo NBA. „The Glove” przylgnęło do Gary’ego Paytona bo on przylegał do przeciwnika jak rękawiczka, nie pozwalając mu na żadną swobodę na boisku. Karl Malone na zawsze zostanie zapamiętany jako „Mailman” bo dostarczał punkty swojej drużynie z taką regularnością jak przesyłki dostarcza listonosz (no może nie w Polsce:). Są też takie, których tłumaczyć nie trzeba jak Hakeem „The Dream” Olajuwon czy „King Kong” Patrick Ewing i mój ulubiony przydomek: „Pistol Pete”. Nosił go Peter Maravich, gwiazda NBA lat 70-tych.

Wielkie grzmoty 
Niektóre słowa w przydomkach koszykarzy pojawiają się bardzo często. Szczególną karierę zrobiło słowo „Big”. W końcu sama NBA jest „Big” i grają w niej wielcy ludzie. Jest zatem “Big O” (Oscar Robertson), “Big Baby” (Glenn Davis), “Big Ticket” (Kevin Garnett) i “Big Game James” (James Worthy). Dla równowagi był też “Malutki” czyli “Tiny” Nate Archibald. 

Kolejne wielkie słowo to „Grzmot”. Najbardziej znany był „Thunder Dan” (Majerle), a inni to n.p.: „Turkish Thunder” (Ersan Ilyasova) i… „Chocolate Thunder” (Darryll Dawkins, swoją drogą to jedno z najgłupszych przezwisk jakie znam:). Za to największa gwiazda ekipy Oklahoma City Thunder – Kevin Durant nosi przydomek „Durantula”. I podobnie jak Chamberlain – za nim nie przepada.  

Na samej górze
No i doszliśmy na szczyt. „Latających” przydomków jest mnóstwo. W końcu mówimy o koszykówce. „Szybowiec” Clyde „The Glide” Drexler czy “Air Canada” Vince Carter. Ale to wszystko nic w porównaniu z Michaelem “Air” Jordanem. Przydomek „Air” doskonale oddaje to w jaki sposób grał lider Chicago Bulls. I został przekuty w sukces finansowy. Dziś, 12 lat po zakończeniu kariery Michael Jordan wciąż zarabia miliony dolarów na marce „Air Jordan”. Choć ja i tak wolę „His Airness” ( tłumaczone na polski: „Jego wysokość”) Bo idealnie oddaje to kto jest najlepszym koszykarzem wszechczasów, pod każdym względem! 

Międzynarodowo
Jak przyjeżdżasz do NBA z innego kraju jest duża szansa, że w twoim przydomku znajdzie się twoja narodowość. Marcin Gortat to „Polish Hammer” lub „Polish Machine”. Jego były kolega z zespołu Steve Nash bywa nazywany „Captain Canada”, Mickael Pietrus to „Air France” a Serge Ibaka „Air Congo”. Toni Kukoc był nazywany „Croatian sensation” lub „Euro – Magic”. I na koniec mój ulubiony: Andrei Kirilenko, znany też jako… AK47. Ale Kirilenko i tak mnie zaskoczył bo na koszulce napisał sobie cyrylicą
Кириленко

Trenerzy też mają ksywki
„Zen Master” – to oczywiście legendarny szkoleniowiec Bulls i Lakers Phil Jackson. Zasłużył sobie niekonwencjonalnymi sposobami prowadzenia zespołu (wręczanie zawodnikom książek do przeczytania było jedną z bardziej normalnych metod). Jednak trenerzy mają zazwyczaj mniej wymyślne przydomki: „Doc” (Glenn Rivers, trener Boston Celtics), „Pop” (Greg Popovich, San Antonio Spurs), „Thibbs” (Tom Thibodeau, Chicago Bulls) czy „Red” (legendarny Arnold Auerbach) no i Coach K. czyli szkoleniowiec Duke i reprezentacji USA Mike Krzyzewski. 

Zespołowo
Ksywek dorobiły się też drużyny (bądź ich części). „Big Three” (było ich kilka ale ta oryginalna to Larry Bird, Kevin McHale i Robert Parish w Bostonie). „The Bad Boys” to Detroit Pistons z końca lat 80-tych. „Showtime” to Lakers z lat 80-tych. Najlepsza należy jednak do Portland Trail Blazers, których dekadę temu nazywano „Jail Blazers” bo większość zawodników miała problemy z prawem. Wśród nich był znany z polskich parkietów Qyntel Woods. Aha, są i tacy koszykarze, którzy przezwisk nie mają. Ale to przecież takie nudne.

Komentarze

Popularne posty